Mały krok ku samodzielności...

czwartek, 30 grudnia 2010

Nadeszła pora by odciąć pępowinę Julian-Rodzice... Babcia Ela zaproponowała nocowanie małego u nich... Julian w pierwszym momencie był zachwycony, przyjechali więc dziadki, zabrali go na łyżwy, później do siebie... My wieczorkiem podrzuciliśmy tylko ubranka i piżamkę... posiedzieliśmy, wypiliśmy herbatkę i nadeszła pora powrotu do domu. Julian nadal chciał zostać choć na twarzy malowały się rozterki... ale był dzielny - jest przecież dużym chłopcem który rozumie że u Babci i Dziadzia krzywda mu się nie stanie...

Drzwi się zamknęły, my wyszliśmy i od razu zaczęliśmy się zastanawiać - jak ma się nasz syn, czy nie będzie się bał, czy w nocy się nie rozbudzi... czy nie będzie płakał... czy...

Ale przecież daliśmy Babci wszystkie wskazówki, że jak się obudzi to trzeba dać mu wody do picia, jak się kręci to trzeba na śpiocha go wysadzić, że... :) babcia już to wszystko wie! możemy więc spokojnie wracać do domu...

Położyłam się do łóżka by uśpić Nelę... i znowu pełno myśli - co robi Julo, czy już się kładzie, czy ogląda baję... w domu zrobiło się tak pusto i cicho bez niego... niby marzyliśmy o takim spokojnym wieczorze a jak nam go podarowano to zamiast się nim delektować to zastanawiamy się co się dzieje u babci... oj durni jesteśmy i trochę przewrażliwieni... :)

A u Babci Julcio pięknie położył się spać, zapytał tylko przed samym zaśnięciem czy nie ma u nich potworów :) po czym przytulił się do dziadzia, dziadzio pogłaskał go po główce a on pięknie zasnął... i spał tak do rana!!!

Dziś o 8:30 Michała obudził telefon od synia, który głośno, pełny przejęcia w słuchawkę krzyczał "Tato, wyśpałem się, zjadłem ładnie śniadanko a teraz idę się bawić z babcią..."

Jestem dumna z mojego synka.... nie chcieliśmy nic robić na siłę, żeby Julek sam chciał jeździć z dziadkami w przyszłości na działkę, żeby sam chciał zostawać na nocowanie... czekaliśmy na odpowiedni moment - i ten moment właśnie nadszedł... a ja cieszę się jak dziecko że mam takiego mądrego, grzecznego i dzielnego synka...

Wesołych Świąt!!!!

piątek, 24 grudnia 2010

Kierowca rajdowca...

wtorek, 21 grudnia 2010

20 grudnia po południu sprawdziłam sobie status wydawania ważnego dla mnie dokumentu... patrzę i nie wierzę - prawko jest do odbioru!!! Miałam ochotę założyć kurtkę i od ręki jechać po nie... jednak było już za późno, własnie zamykali urząd... :)


21 grudnia dnia byliśmy umówieni z ciotką Madzią do bugi na kulki i samochody... po pogaduszkach ciocia była tak miła i podrzuciła mnie do urzędu... i wiecie co... mam - odebrałam! ta dam... Teraz już mogę uwierzyć... zdałam i mogę zasiadać za kółko naszego samochodu... :)
Jupi... dopiero teraz mogę się tak naprawdę cieszyć że zdałam...

Przyjechaliśmy do domu a mój mały kierowca ciągle wyciągał mój dokument, oglądał go i nie chciał oddać bo on jest mu potrzebny - bałam się żeby mi go nie zgubił - postanowiłam wydrukować mu jego własne prawo jazdy... z jego zdjęciem, takie samo jak mamy! zabraliśmy się więc za drukowanie i laminowanie... i takim sposobem dnia 21 grudnia mój synio otrzymał jego pierwsze prawko... mając 3 i pół roku... i nie dosięgając nogami do pedału hamulca w dużym samochodzie... :)

Mam prawo jazdy w portfelu, teraz czekał mnie więc kolejny egzamin... następnego dnia mieliśmy jechać do mamy... całą noc opracowywałam sobie w myślach trasę, jak pojadę (mimo iż znam ją na pamięć)... Bo przecież ja pojadę... już mogłam więc nie było na co czekać! :)

Trochę się stresowałam, byłam odpowiedzialna za całą rodzinę... ale ciekawość i chęć jazdy była silniejsza... Rano zajęłam więc fotel kierowcy, ustawiłam lusterka, wygodnie usiadłam i... pojechałam. Tylko Michał mi trasę zmienił - wyjeżdżając usłyszałam "zapomniałem ci powiedzieć, musimy jeszcze podjechać do drukarni..." czyli czekała mnie przeprawa przez całe miasto!

I wiecie co - dałam radę :)

Dojechałam do celu, Michał nawet nic nie krzyczał... był trochę wystraszony i nogi pewnie go bolały - od wciskania "swojego wyimaginowanego pedału hamulca" :) ale nie przyznał się do tego... był dzielny i opanowany...

Od tamtej pory, jak tylko pogoda nam sprzyja to ja jestem kierowcą rodzinnym... Julciowi się to nawet spodobało - jak Michał zasiadł za kierownicę to Julo od razu krzyczał "tato teraz mama jeździ!" :)
... czasami Julcio w trakcie jazdy woła- "mamo ładnie jedziesz, ładnie..." Kochany synek, wie jak mamę dowartościować i dodać jej otuchy... :)

Świątecznie nam... :)

W domu zagościła już magia świąt... każdy kąt pachnie świeżą zieloną choineczką, światełka mrugają do nas tak przyjaźnie, pierniczki które się ostały zdobią talerzyk swoją świątecznością... :)
Gdzie się nie obrócę widzę i czuję świąteczną atmosferę...

Wiecie, uwielbiam ten czas... jak dla mnie to jest czas magiczny - właśnie wtedy Anioły czynią cuda! Właśnie wtedy czujemy podwójnie że tak bardzo się kochamy, wtedy też sobie wybaczamy wszystko to co było kiedyś niedopowiedziane lub powiedziane za dużo... Święta to magiczny czas który powinniśmy przeznaczyć dla naszych Rodzin, Dzieci, Mężów...

Uwielbiam te świąteczne przygotowania... ubieranie choinki, rozwieszanie światełek... wyciąganie z wielką mistycznością z pudła na zabawki przyniesionego z piwnicy każdej drobnej ozdoby... przecieranie jej, ustawianie w odpowiednim miejscu... każdego roku powtarzamy te czynności a mimo wszystko są one tak magiczne i niepowtarzalne...

Julian w tym roku nie mógł doczekać się ubierania choinki - sam więc zaczął wybierać ozdoby i wieszać je na jednej wysokości... mówię Wam, jak słodko to wyglądało... Mały robił to z takim przejęciem i zaangażowaniem... później wytłumaczyłam mu że cała choinka ma być pięknie ozdobiona a jak będziemy tak wieszać ozdoby w jednym miejscu to zabraknie nam zabawek - od razu zrozumiał i zaczął ubierać choinkę lepiej niż ja bym to zrobiła... pomagał mi do samego końca :)

Uwielbiam czuć zapach świątecznego jedzenia... zapach wędzonej szynki czy polędwiczki... uwielbiam ciepłą swojską kiełbaskę.... dlatego, by dziś nie przegapić okazji poczucia świątecznych zapachów pojedziemy do mamy by Michał mógł pomóc Tacie wędzić te wspaniałe mięska które mama już kilka dni temu "zmarnowała" :) (czytaj zamarynowała)... ach jak tylko pomyślę o tym zapachu wędzonych wędlin to od razu chciałabym zasiąść do stołu i rozpocząć świętowanie...

Te święta są magiczne w każdym calu... uwielbiam jak co roku robimy wspólnie rodzinne pierniczki, jak nasze domy oblatuje zapach przypraw, jak pierniczki znikają z talerzy... uwielbiam tą żubrówkę na ciepło która jest już naszą tradycją -co roku bowiem przygotowujemy ją z pomarańczą i goździkami.... uwielbiam rytuał wycinania ciasteczek i dekorowania ich...

Grzechem by było nie wspomnieć o tym że uwielbiam lepienie uszek... podjadanie tego farszu tak by nikt nie widział - przynajmniej jednej tej małej kropeczki pachnącego grzybka... uwielbiam te rozmowy i wspomnienia które same się cisną na usta przy "produkcji" tych maleńkich uszek które są zarezerwowane w naszej rodzinie tylko na te święta... :)

Uwielbiam karpia mojej mamy, rybę w galarecie przygotowaną przez prababcię Helcię... uwielbiam każdy kęs tych magicznych świąt...

Uwielbiam ten czas oczekiwania... na wspólne zasiadanie do stołu, na pierwszą gwiazdkę, na prezenty... na serio - człowiekowi się robi tak ciepło na sercu jak widzi swoje dzieci takie szczęśliwe... że mają babcię i dziadzia przy sobie, że mają brata i siostrę z którymi mogą biegać i krzyczeć, że mają ciocie i wujków z którymi można się powygłupiać... A w święta doceniamy to jeszcze mocniej...

Usiądźmy więc spokojnie i delektujmy się tą świątecznością i magiczną atmosferą... spróbujmy tak wychować nasze dzieci by i dla nich święta Bożego Narodzenia były tak magicznym czasem...
Ja będę próbowała z całego serca...

"Coś" na mecie :)

środa, 15 grudnia 2010

Dziś był mój wielki dzień... nadszedł koniec pierwszego Cosia... podsumowując...
- na karteczce mam wynik 1:0


oczywiście dla mnie... :)



Tak...tak, zdałam! od dnia 15.12.2010 jestem nie tylko matką, żoną i kucharką ale też kierowcą!!! :)

nurkowanie...

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Aż się Wam muszę pochwalić... dziś rano otwieram pocztę... patrzę a tu niespodzianka - dostałam zdjęcia z basenu jak moja mała Nela nurkuje... kiedyś na zajęciach instruktor przyniósł aparat wodoodporny i pstrykali zdjęcia... ależ wspaniała niespodzianka!!!!
Dziekuję pani Justynie i panu Sebastianowi!!!

A oto mój nurek:


Czyż takie zdjęcie nie jest cudowną pamiątką? :)

Dylematy...

sobota, 11 grudnia 2010

Od jakiegoś czasu zaczęłam zastanawiać się - jak tu być sprawiedliwą mamą, jak nauczyć się reagować prawidłowo gdy dzieciaki się biją nawzajem, szarpią o tą samą zabawkę, psują sobie budowle z klocków bo chcą akurat ten jeden czerwony klocek, malują nieswoje rysunki, zaczęły pierwsze bawić się nieswoją zabawką a teraz właściciel ją chce odzyskać itd... :) takie sytuacje zdarzają się co 5 minut...

Gdy słyszę krzyk i płacz od razu zastanawiam się - które zaczęło... na kogo mam krzyknąć a kogo obronić... i tu powstają moje dylematy... jak nauczyć się być sprawiedliwą i żadnego dziecka nie faworyzować... bo przecież Nela jest młodsza... Julcio powinien być mądrzejszy, ale on też jest jeszcze taki malutki... Nela ma charakterek - czasami potrafi mocniej szarpać Jula niż on ją... Julo jest delikatniejszy, choć czasami też potrafi się odwinąć i machnąć jakąś zabawką w stronę Neli... tak naprawdę oboje potrafią walczyć o swoje - uczą się przecież tego każdego dnia...

Dzieciaki są mistrzami kamuflażu - wchodzisz i widzisz płaczącą Nelę, z płynącymi po buzi łzami jak gorchy... pierwszą myślą jest - "Julian, co jej zrobiłeś..." po chwili jednak okazuje się że to Julo ładnie bawił się klockami po czym Nela wkroczyła i chciała mu je zabrać, rozrzuciła je po całym pokoju... Julian zaczyna krzyczeć, Nela płakać ze złości... wchodzisz i widzisz płaczącą Nelę i krzyczącego Jula... i reagujesz... ale jak? przecież jeszcze chwilkę temu byłaś w kuchni... nie widziałaś całego zajścia... zazwyczaj widzimy tylko ostatnią scenę... a resztę sami sobie dopisujemy. Dlatego więc zaczęłam się zastanawiać - ile scenariuszy napisałam prawidłowo, ile razy Nela dostała naganę za Jula, ile Julian miał kar za Nelę...

Podpowiedzcie - jak nauczyć się być sprawiedliwą, nie reagować zbyt pochopnie, nie krzyczeć jeśli nie ma potrzeby, nie karać pokrzywdzonego, umieć patrzeć na swoje dzieci jednakowo... bo przecież kochamy ich oboje z taką samą siłą!!! Oboje są naszymi Słonkami i żadnego z nich nie chcemy skrzywdzić...

Jak nauczyć nasze dzieci żeby kochały siebie nawzajem, żeby się szanowały i razem bawiły... żeby się nie biły... żeby nie zrzucały winy na drugiego tylko potrafiły się przyznać jak coś zbroiły...
jak sprawiedliwie wymierzać kary i nagrody, jak pokazać im że oboje są wspaniałymi ludźmi - choć z tak różnymi charakterami...

Sprawiedliwość jest trudną dziedziną... codziennie musimy się jej uczyć i baczniej jej przyglądać! Codziennie musimy mieć oczy szerzej otwarte i zauważać nowe, mniejsze szczegóły... a i tak nigdy nie będziemy pewni że byliśmy sprawiedliwi...

Kiedyś życie nas z tego rozliczy...albo nasze dzieci, gdy dorosną :)

Urodzinki Przyjaciółki Jula i Nelinki...

piątek, 10 grudnia 2010

10.12.2008 cioci Madzi urodziła się mała Juleczka... odkąd w sierpniu 2009 roku nasze dzieci pierwszy raz pobawiły się razem u Ciotki Any na podłodze odtąd są przyjaciółmi... :)



Minęło zaledwie półtorej roku.... a dzieci zmieniły się nie do poznania... popatrzcie sami...



Przez te półtorej roku nasze dzieci wspólnie dużo przeżyły,, dużo się bawiły, dużo od siebie uczyły... a dzisiejsza zabawa urodzinowa pokazała że każdy kolejny dzień spędzony wspólnie przynosi same korzyści i nowe niezapomniane wrażenia...

Bawiliśmy się w Bugi, gdzie ciocia Madzia przygotowała poczęstunek, piękny tort z płonącą racą... było mnóstwo radości i czułości... :)



Dzieciaki bawiły się wyśmienicie, dając Mamom spokojnie wypić kawę przy ploteczkach :)

Pani Bogusia zadbała także o dodatkowe atrakcje - było disco przy przygaszonych światłach i kolorowych latających po ścianach kuleczkach świetlnych :)


Dzieciaki wybiegały się, pojeździły samochodami, pobawiły wielkimi domkami.... Julian powoził na pace Solenizantkę :) a najlepsza zabawa była na trampolinie :) Mała Gabrysia śmiała się do łez... Nela z Julem i Julcią wtórowali jej w podskokach... jak tylko wyciągnę od cioci Karoliny filmik to go wam pokażę :)





Nie tylko Jula dziś świętowała... wyobraźcie sobie że Nela też miała swój mały sukces dnia dzisiejszego - pierwszy raz całkowicie samodzielnie mała zaczęła się wspinać po piętrach małpiego gaju... sama wchodziła po drabinie, sama pokonała schody, sama zjeżdżała ze zjeżdżalni... nie dało się jej wyciągnąć z tych korytarzy... pokonywała przeszkodę za przeszkodą by tylko dojść do celu - zjeżdżalni prosto do kulek :)


Jak widać po zdjęciach - impreza udała się wyśmienicie - dziękujemy Ciociu Madziu i Juleczko za ten wspaniale spędzony wspólny czas!!!!

MIKOŁAJ CHODZI PO ŚWIECIE...

środa, 8 grudnia 2010



6 grudnia - jak dobrze wiecie,
Święty Mikołaj chodzi po świecie.
Dźwiga swój worek niezmordowanie
I każde dziecko prezent dostaje.

A kiedy rozda już prezenty,
Wraca do nieba uśmiechnięty.
Choć może czasem przykro świętemu,
że nikt prezentów nie daje jemu.



Julcio uczy się właśnie w przedszkolu tego pięknego wierszyka który zacytowałam powyżej... a po naszej wizycie w Bugi i po kolejnym spotkaniu z Mikołajem w przedszkolu tak mocno w to wszystko wierzy że aż serce się raduje... To jest taki magiczny czas dzieciństwa za którym my dorośli możemy tylko pomarzyć, powspominać, powrócić myślami do naszej wiary sprzed lat... teraz nadszedł czas dla naszych pociech - niech One napełnią swoje serca tą wspaniałą, nieskazitelną miłością i radością... dla takich chwil i takich uczuć bowiem warto żyć!!!

Moje dzieci całymi serduszkami pokochały "Prawdziwego żywego Mikołaja" już od pierwszego wejrzenia kiedy to spotkały go w niedzielę, w sali zabaw Bugi gdzie poszliśmy pobawić się z naszymi przyjaciółmi... Tego dnia Julcio głównie bawił się z koleżanką Mają... ciągle razem biegali, skakali, chowali się w domku... a gdy tylko Maja zniknęła mu z oczu mój mały kawaler podchodził do każdej napotkanej Mamy i pytał "gdzie jest Maja?"... nie patrząc czy to był ktoś znajomy czy zupełnie obcy :)



Nelinka biegała razem z Julcią...


dziewczyny pięknie prezentowały się jako pomocnice Mikołaja :)



...Nagle gwar bawiących dzieci przerwał odgłos dzwoneczka i krzyk hohoho Mikołaj idzie... i w sali zabaw pojawił się On! Prawdziwy, wielki, czerwony Mikołaj... razem ze swoją Śnieżynką która pomagała mu dźwigać wielkie wory wypchane prezentami...

Dzieciaki zbiegły się, Julcio podbiegł do Świętego, wyciągną rączkę i powiedział: "cześć Mitołaju, masz dla mnie prezent?" po czym poszedł grzecznie za wszystkimi dziećmi do salki gdzie na środku na krzesełku usadowił się nasz prawdziwy Mikołaj...

Dzieci porozmawiały chwilkę z Mikołajem i Śnieżynką po czym wielce zaaferowane podchodziły kolejno wyczytywane po swoje prezenty... Julcio nie bał się wcale, powiedział kawałek wierszyka "mam trzy latka" po czym powiedział że ma siostrzyczkę i zabrał swój wielki prezent...



i od razu rozpoczęło się rozpakowywanie...



jaka była radość jak zobaczył swoją straż pożarną... miała przyciski, dźwięki, można wywoływać wozy przez głośniczek... no i te dwa samochodziki... jeden nawet psika wodą!!!





Nelinka nie chciała podejść do Mikołaja, wolała w tamtej chwili pomasować sobie bolące dziąsła cysiem... tak tak, jeszcze próba octowa nie została przeprowadzona a ponadto tego dnia zauważyliśmy że Neli idą znowu dwie 4 na dole... bidulka ma takie rozpulchnione dziąsła, to tłumaczyło jej ciut marudny nastrój...
Ale wielka lala spodobała się mojej malutkiej Śnieżynce :) ciągała ją po całej sali ze sobą...





Tak więc, podsumowując, uważam że imprezka Mikołajkowa była jak najbardziej udana!!! Dzieciaki się wybawiły, później pierwszy raz rozmawiały ze Świętym, później jeszcze te prezenty... wrażenia do zapamiętania na całe życie!!!



My Rodzice też odpoczęliśmy, powspominaliśmy, poplotkowaliśmy...a patrząc na te uśmiechnięte od ucha do ucha buzie naszych pociech z czystym sumieniem mogę powiedzieć że to był dla nas najlepszy prezent od Mikołaja...!



Ps. Ciociu Madziu - dziękujemy pięknie za zdjęcia!!!
Ja nie zauważyłam że w moim aparacie miałam złe ustawienia i zdjęcia wyszły...ale niestety koszmarnie ciemne i ziarniste :(

Ale to nic, w mojej pamięci nieskazitelny obraz uśmiechniętych i zadowolonych dzieci przejętych spotkaniem ze świętym Mikołajem zostanie na zawsze... wystarczy tylko zamknąć oczy... :)

Bo Mikołaj jest tuż tuż...

niedziela, 5 grudnia 2010

Już od miesiąca powtarzamy naszym pociechom że muszą być grzeczne, że Mikołaj patrzy i wie czy dzieci się słuchają, czy po sobie sprzątają... czy ładnie jedzą... czy... mamy tysiące powodów by o nim wspomnieć i nim zmobilizować dzieciaki...
6 grudnia już jutro, a że dzieci nie rozróżniają jeszcze dat więc Mikołajki mogą być szybciej, nawet już dziś... tak jak to będzie u nas :)

Tylko dzieciaki wstaną, zjadamy śniadanko (bo przecież Mikołaj jeszcze patrzy), ubieramy się i jedziemy na imprezkę... gdzie zawita prawdziwy Mikołaj!!! Jedziemy do Bugi świętować ten wspaniały dzień z naszymi przyjaciółmi i ich pociechami...

Ja o prawdziwym panu Mikołaju wiem od miesiąca ale od dwóch dni zastanawiam się, jak zareagują na niego Dzieciaki, czy się nie przestraszą? Przecież ciągle mama powtarzała im że Mikołaj tylko grzecznym dzieciom daje prezenty... a czy moje pociechy były grzeczne? :) czy nie rozpłaczą się z nadmiaru wrażeń... :) ależ jestem tego ciekawa.... aż spać dziś nie mogłam! :)

To będzie pierwszy nasz taki prawdziwy Mikołaj, gdzie Julcio będzie mógł przysiąść na jego kolanku i porozmawiać z nim... gdzie Nela będzie mogła pociągnąć go za brodę... gdzie będziemy mogli zrobić pamiątkowe zdjęcie, które na zawsze zostanie w naszej rodzinnej kronice!

Trzymajcie kciuki oby imprezka wypaliła... a ja obiecuję po powrocie do domu opisać to wydarzenie z największymi szczegółami! :)

Niech Święta będą już... albo i szybciej! :)

poniedziałek, 29 listopada 2010

Wstaję rano, wyglądam za okno... i przeżywam szok. Jeszcze wczoraj widziałam zieloną trawę na boisku... a dzisiejszego ranka pogoda zrobiła nam niezłego psikusa :)

I co tu się dziwić - mamy prawie grudzień... Idą Święta wielkimi krokami... Snieg tak pięknie pruszy, jest taki śnieżno biały... przez zamalowane lodem okno świat wygląda tak wspaniale... ale po otworzeniu drzwi piekielnie zimny wiatr szybko otwiera nam oczy... strasznie wieje... zimno... brrr....

Idę do sklepu, śnieg tak głośno chrupie pod nogami, idę i patrzę na biały puch który obkleja mi buty, idę dalej, przed siebie zasypaną drużką... ale... nic nie widzę - śnieg tak sypie po oczach że trzeba iść tyłem! :) Parę razy zrobiło mi się gorąco, zapomniałam że może być aż tak ślisko... dobrze że miałam balast z siat to udało mi się uniknąć upadku :) od razu pomyślałam że dziś nie jest dobry dzień na Jula przedszkole które jest usytuowane po drugiej stronie miasta.

Tak, miasto stanie dęba... Michał jeszcze wczoraj to przepowiadał! śmiał się że kolejny tydzień dzieciaki będą siedziały w domu bo nas uziemi nasza górka podjazdowa :)

Postanawiamy wspólnie, że dziś nasz Junior zostaje w domu... nie będziemy ryzykować stania pół dnia w korkach na mieście....

Tego dnia śnieg padał cały dzień... siedząc sobie w cieplutkim domu wyglądało to niesamowicie, patrząc przez okno chyba każdy z nas zaczął myśleć o świętach...o Mikołaju, o choince... wszyscy włączyli świąteczne płyty by jeszcze bardziej poczuć tą magię!!! Idą Święta... a my korzystając ze świątecznej aury zrobiliśmy z Julianem choinkę... dla Mikołaja! Żeby miał gdzie zostawić prezenty dla grzecznych dzieci :)



Po mozolnej pracy polegającej na klejeniu do siebie kółeczek różnej wielkości i różnych kolorach... po sklejeniu takiego długiego łańcucha, po ubraniu naszego drzewka prezentujemy Wam pachnącą Świętami choinkę Juliana:

czyż nie jest urocza?

Po skończonej pracy zapytałam synka: "dla kogo zrobiłeś tą piękną choinkę? mając nadzieję że powie "dla ciebie mamusiu, albo dla Babci!" a Julcio odpowiedział mi pewnym głosem - "przeciez że dla Mitołaja!" :)

Nie zostaje nam nic innego jak zabrać choinkę i dać Mikołajowi w zamian za ten wymarzony prezent... :) Mikołaju - słyszysz... ty też dostaniesz prezent! i to jaki piękny! Jedyny i niepowtarzalny :)

"Coś"

środa, 24 listopada 2010

Dzień za dniem nam umyka... każdego dnia jestem przede wszystkim matką, żoną i kucharką... :) ale w tym wszystkim czasami zapominam o samej sobie, o tym że powinnam znaleźć czas na relaks w wannie, położenie sobie maseczki na buzię, poczytanie książki... zapomniałam na jakiś czas że ja też powinnam się czegoś pouczyć, mieć jakiś cel, jakieś marzenia... i nie chodzi mi tutaj o to że ja nie marzę... bo to byłaby nieprawda... mam wiele marzeń schowanych w głowie - ale te związane z dziećmi przeważają i są na górnej półce...
Czasami powinniśmy jednak pomarzyć egoistycznie - o sobie, o swojej przyszłości, o czymś co w danej chwili przyniesie nam radość i spełnienie...

Pewnego dnia obudziłam się i otworzyłam oczy na swoje marzenia, te egoistyczne :) I właśnie tego dnia postanowiłam "COŚ" zmienić.

Pierwszym Cosiem, który w tamtej chwili wydał mi się najbardziej przydatnym było zrobienie prawka... Tak ciężko jest żyć w dzisiejszych czasach bez samochodu, ten bieg i codzienna gonitwa za czasem zmusza nas do trzymania szybkiego tempa - a ja bez samochodu szybko dostaję zadyszki... Zapisałam się więc na kurs. Chodziłam na zajęcia teoretyczne, uczyłam się prawa drogowego, jeździłam samochodem... choć jeszcze miesiąc temu nie wierzyłam że będę w stanie to zrobić :) zbliża się czas mojego egzaminu... trzymajcie kciuki bym mogła tego mojego pierwszego Cosia uznać za zakończonego... Jak dostanę ten upragniony świstek i odważę się sama wsiąść do naszego samochodu to będzie dla mnie wielki krok w przyszłość... może nawet będzie milowym krokiem do łatwiejszego życia :)
Dziś już jestem pewna że ten pierwszy Coś przynosi mi wiele radości, dumy i spełnienia...

Pora zacząć myśleć o kolejnym "Cosiu" - tak na Nowy Rok! :)

Wspomnienia czynią cuda...

wtorek, 23 listopada 2010

5 rano to wczesna pora na dobry humor... tak, wstałam dziś z jakimś podłym humorem... Nela zajęła się bajką więc ja niechcący kliknęłam pierwszego mojego posta... zaczęłam czytać czasy jak Neli jeszcze nie było na świecie... niby to było tak niedawno a życie zmieniło się diametralnie...

Czytając jak Mała się rodziła łzy same napłynęły mi do oczu... czytając Wasze komentarze płakałam dalej ze wzruszenia... czytając o szpitalu Julcia, mojej bezsilności... płakałam jak bóbr.

Wiecie co - teraz już wiem - tego mi było trzeba... powodu by móc sobie popłakać i powspominać.

Teraz czuję się silniejsza, wiem że dużo już przeżyliśmy, ale też wiem że jeszcze więcej jest przed nami!!! Musimy korzystać z każdego dnia nam danego! :) nawet tego jak dzieci są chore, marudzą i kaszlą... musimy pokazać im wtedy ten piekniejszy świat!

Idę więc do mojej malutkiej córci by pokazać jej jak pięknie wstaje na niebie słonko... jak nowy dzień budzi się do życia... jaki wspaniały poranek możemy mieć mimo kaszlu i podetkanego noska!

A psik...

Brakuje mi już sił... jak nie jedno to drugie, jak nie kicha to kaszle, jak nie smarka to temperatura... a mi powoli ręce opadają... ile można chorować.

Tyle planów miałyśmy na ten tydzień... wyprawa na zakupy, zabawa z Julą w bugi, baby disco w sobotę... a tu co - Nelę znowu coś zaczyna rozkaładać...

Wczoraj odpuściliśmy sobie basen bo jakiś nosek mokry się robił... troszkę kaszlu się zaczęło pojawiać - ja już zmartwiona przyglądałam się małej bacznie.... przecież niedawno chorowała! Co znowu za diabelstwo się do niej przyczepiło... Ale wieczorem Nela usnęła spokojnie... była więc jeszcze nadzieja że to tylko moje imaginacje... dziś nad ranem kaszel znowu się pojawił -tym razem silniejszy. Aż nas obudził... :(
Niestety, nie wydawało mi się, Nela znowu złapała jakiś paskudztwo...

Jest 5 rano a my we dwie siedzimy w pokoju przy tlącej się lampce, oglądamy Alvina a ja zastanawiam się - co powinnam zrobić żeby mała nie rozłożyła mi się na łopatki przed przyjazdem pana dr...
Co robię źle?
bo muszę coś robić źle że dzieci mi tak chorują....
co jeszcze powinnam zrobić żeby je trochę uodpornić?
jak im pomóc walczyć z tymi chorobami...
A może za wcześnie jednak Julcio poszedł do przedszkola... przecież pan dr nas ostrzegał że tak będzie - ciągłe choroby... ciągła walka... ciągły kaszel i katar...

Ja już mam dość... wysiadam...


idę po termometr do kuchni...

W oczekiwaniu na Świętego Mikołaja...

poniedziałek, 22 listopada 2010

Grudzień zbliża się do nas wielkimi krokami, a jak każdy wie - grudzień kojarzy nam się z Mikołajem i prezentami. W supermarketach już od miesiąca półki uginają się pod ciężarem różnych kolorowych zabawek... oby tylko pieniądze w portfelu rodziców były :)

W moim rodzinnym domu od zawsze Mikołaj kojarzył się z prezentami znalezionymi pod poduchą lub gdzieś w zakamarku pokoju...pamiętam do dziś ten zapach mandarynek... Mama po nocy cichutko skradała się żeby tylko nas nie obudzić... a rano był tylko krzyk... mam... :) i wszystkie zbiegałysmy się w jednym pokoju, siadałyśmy na łóżku i rozpakowywałyśmy swoje prezenty... później zbiegał do nas Wujo Tomcio i razem cieszyliśmy się tym co znaleźliśmy w paczkach... To był magiczny czas...

Chciałabym aby i moje dzieci jak najdłużej żyły w tej cudownej nieświadomości i wierzyły że Mikołaj patrzy na nie, zlicza dobre uczynki a w zamian przynosi albo rózgę albo prezenty...

Ale skąd Mikołaj miałby wiedzieć co dzieci chcą... musi przecież dostać jakiś list z prośbami i życzeniami... My z Julciem, korzystając z ciszy kiedy Nela spała zrobiliśmy dziś kartkę do Świętego Mikołaja...

Z półki wyciągnęliśmy papiery kolorowe, klej, flamastry... i dziurkacz- bowiem Julian zafascynowany jest ostatnio jego działaniem :)

Ja wycięłam choinkę a Julo zrobił mnóstwo kolorowych bombek... później przyklejał je w skupieniu do naszej choinki...
Na koniec Mama napisała po drugiej stronie choinki list a Julcio namalował o jakich prezentach marzy Nela a o jakich on... Spójrzcie, jaki piękny rysunek Julian namalował...


Dzisiaj wybieramy się na pocztę wysłać nasz list - Mikołaj będzie miał ułatwione zadanie w tym roku :)

... Na ocet...

niedziela, 21 listopada 2010

Czas biegnie nieubłaganie... a ja dorastam powoli do myśli że moja maleńka córeczka już nie jest taka maleńka...

... Nela kładzie mi się na kolanach... patrzę na jej nóżki -są takie długie, prawie dostają już do ziemi... jak leży to z powodzeniem może już nimi kopnąć Jula siedzącego obok, zepchnąć coś leżącego na kanapie... macha nimi w każdą stronę... jak wiatraczkami :)

Maleńka Nela leży na kolanach a w między czasie rączkami ogarnia wszystko wokół o promilu 50 cm... bierze zabawkę do rączki patrząc mi głęboko w oczy po czym puszcza na chwilkę cysia i mówi coś do mnie... tak, mówi pełnymi zdaniami - tylko w jej języku... :)

A do mnie właśnie dociera myśl że nadchodzi już pora... dojrzewam do tego że powinnam odciąć pępowinę i odstawić moją maleńką córcię... musi się trochę usamodzielnić...

Moja maleńka Nela nie jest wcale taka maleńka... to przez ten czas co tak gna nieubłagalnie...

Ale jak ja mam to zrobić? jak nie dać cysia jak ona tak pięknie prosi... jak zawoła "mama cyc..." to mi serce mięknie...

Będąc w jaskini koleżanka podpowiedziała mi pomysł odstawienia bez większych płaczów - daj jej cysia kiedy chce, tylko smaruj go wcześniej octem... :)
Może to jest pomysł... może mała sama go odrzuci - było by prościej...

Trzymajcie kciuki za naszą próbę odstawienia nr1! Ja czekam tylko na czas kiedy będę mogła posiedzieć ze dwa dni w domu pachnącej octem... bo przecież z takim zapachem nie wyjdę do ludzi :)

Kids Club

piątek, 19 listopada 2010

Dawno dawno temu... ciocia Madzia odkryła nowe miejsce dla naszych pociech - kids club na Globusie... poszliśmy więc sprawdzić jak tam jest... i okazało się że jest całkiem fajnie - dzieciaki mają tu co robić... jest mnóstwo kolorowych klocków, pełno zabawek edukacyjnych... Julowi najbardziej spodobał się wielki muchomorek...


Jest też dmuchany zamek... duży zamek - że nawet My -staruchy się z dzieciakami pomieściłyśmy :) Ależ miałyśmy frajdę jak zaczęłyśmy fikać i się przewracać z miejsca w miejsce...

Jest wielki "małpi Gaj", gdzie Jula z Julciem się wdrapywali i swoje umiejętności odnalezienia się w terenie dopracowywali :)



Jest też "mały małpi gajek" - gdzie Nela buszowała i wciąż ze zjeżdżalni zjeżdżała... :)


Są samochody i karuzele... są potwory które się wybija wielką pałą :) są tunele, przeszkody... schodki i schody... na serio -każdy znajdzie tu coś dla siebie!!!



Nasze dzieciaki był tym miejscem zachwycone... my zresztą też ;) i na pewno niedługo tam wrócimy...

jesienna melancholia...

czwartek, 18 listopada 2010

Mija 8 godzina a ja siedzę z kubasem gorącej herbatki w dłoni... siedzę i delektuję się ciszą - moje dzieci jeszcze śpią... chyba pierwszy raz w życiu śpią tak długo :)

Jedna z forumowych ciotek jest w ciąży... wczoraj dowiedziała się że zaczyna się otwierać szyjka - za wcześnie... czytając o tym aż mi ciarki przeszły po ciele... od razu moja głowa wróciła wspomnieniami do naszej Nelinkowej ciąży... to było już półtorej roku temu, a ja zamykam oczy i czuję jak by to było najwyżej tydzień wcześniej... jeszcze czuję tak wyraźnie na wielkim brzuchu całusa Juliana którego dawał Neli ściśniętej w brzuchu... jeszcze czuję kopniaki Neli na znak że czuje, rozpoznaje... że kocha...
Tak wyraźnie czuję ból poporodowy... ten powrót do normalnego funkcjonowania... czuję zaciskane na sutkach dziąsełka Neli... czuję wszystko jakby to było wczoraj... a minęło półtorej roku!
Powiedźcie mi, kiedy?
Dlaczego ten czas tak gna nieubłaganie? Nasze dzieci stają się samodzielne, już coraz mniej nas potrzebują, coraz częściej bawią się same... coraz częściej się kłócą i mają swoje odmienne zdanie...

Julian ma swoich nowych kolegów i koleżanki... przedszkole zmienia go każdego dnia w bardziej dorosłego chłopczyka... już sam potrafi robić takie piękne malunki, sam recytuje wierszyki, sam uczy Nelę nowości każdego dnia...

A mała... biega po całym domu krzycząc, śpiewając po swojemu, gadając... tak pięknie woła mama, tata, dziadzia, umie poprosić o to czego chce, umie zawołać Jula albo naskarżyć że ją zbił lub jej coś zabrał...

Dzieci tak się zmieniają... a nam... tylko zmarszczek przybywa.
Tak bym chciała przystopować trochę ten czas, aż się boję że jak otworzę oczy to zobaczę dwójkę dorosłych ludzi zamiast moich malutkich skarbów...

Podpowiedzcie, jak zatrzymać czas? jak uchwycić tą magiczną chwilę dziecinnej beztroski? jak zatrzymać nasze dzieci takimi malutkimi istotkami jakie są jeszcze dziś...?

Część przyrody zasypia gdy druga część wstaje do życia...

środa, 17 listopada 2010

Nadeszła jesień a z nią nadeszły wirusy które atakują nasze dzieci...

Tak, tak... Julcio coś złapał... a co gorsze to nie wiadomo co, od 5 dni gorączkuje ale żadnych innych oznak choroby nie ma... dlatego siedzimy w domku, troszkę się leczymy ale i troszkę nudzimy... żeby przerwać tą monotonię postanowiliśmy pomalować zbierane od jakiegoś czasu rolki od papierów... Nela dołączyła do naszego dzieła i razem z Julianem bez gadania wzięła się do pracy. Dzieci były bardzo zajęte i skupione...



Na drugi dzień, po wyschnięciu rolek Julian zabrał się za sklejanie, malowanie, ozdabianie... i takim sposobem powstało nasze wspólne dzieło...
Przedstawiamy Państwu naszą Stonogę o imieniu Ekolinka... :)



Jest przesłodka, kolorowa... i co najważniejsze - zdrowa! :)
wykonana z eko papierów które zwykle wyrzucamy do kosza na frakcję suchą... :)



Julcio, jak widać na zdjęciu jest bardzo dumny ze swojej zabawki... Jak tylko ją skończył to pobiegł pochwalić się tacie, po czym spytał kiedy przyjedzie babcia to jej ją pokaże... :) Trzeba mu przyznać że fajnie wyszła, nie?

kasztanki...

niedziela, 7 listopada 2010



U nas w domu nadal króluje jesień... kiedyś przywieźliśmy kilka kasztanów z zamiarem robienia ludzików ale były tak twarde że nie dało się wbić w nie wykałaczek... dlatego leżały w koszyczku czekając na nowy pomysł wykorzystania ich.
Dziś wymyśliliśmy z Julkiem że ludziki wcale nie potrzebują wykałaczek... można je również zrobić z plasteliny... zabraliśmy się więc do roboty!



Julcio z wielkim zapałem zlepiał poszczególne części ciała ludzików, naklejał im bluzeczki, rączki, oczka... nie zapomniał nawet o włosach! :)

Później zrobiliśmy maleńkie żółwiki... wyszły przepięknie - szczególnie ten Juliana... :) na koniec zrobiliśmy też maleńkie jesienne jabłuszka które żółwiki niosą do jesiennych zbiorów :)



Teraz wszystkie nasze jesienne ozdoby stoją na pięknej tacy w gościnnym pokoju... w każdej chwili możemy na nie spojrzeć i się do nich uśmiechnąć :)

Szkoda tylko że nie udaje mi się uwiecznić na zdjęciach ich magii... bo w rzeczywistości one są magiczne i wnoszą magiczną atmosferę !!! :)

Wzmacniamy odporność...

sobota, 6 listopada 2010

Jak wiecie, jesień sprzyja chorowaniu a że my mamy dość kaszlu i kichania - postanowiliśmy cyklicznie chodzić po jod :) umówilismy się z kilkoma Ciotkami i razem z ich pociechami poszliśmy do jaskini solnej pogrzebać się w soli...



Było nas dość dużo - ale dzięki temu i zabawa była przyjemniejsza...



dzieciaki przesypywały sól, woziły ją taczkami... a niekiedy nawet próbowały :)



Nela największą frajdę miała ze zjeżdżania - zostało jej to po zabawie w kids clubie :) Jula, gdy się zmęczyła wożeniem soli zasiadła w wielkim fotelu bo chwilkę odpocząć... Nela zaś usadowiła się w najprzyjemniejszym dla niej miejscu na świecie - przy cyniu... :)



a Julcio niezmordowany kopał i przesypywał sól do samego końca... aż pani zawołała że nasz seans właśnie minął... :)

Było bardzo przyjemnie - i mam nadzieję że pożytecznie, że dzięki takim zabawom będziemy troszkę zdrowsi i bardziej zaopatrzeni w jod :)

To co cioteczki - wybieramy się znowu do jaskini w następnym tygodniu???

Nela z Julą w kids clubie!

czwartek, 4 listopada 2010

Po kilku dniach pięknej złotej jesieni nadszedł czas na tą ciemniejszą stronę tej pory roku... pochmurne i szare dni...
Żeby nasze dzieci się nie nudziły w domu razem z Ciocią Madzią wybrałyśmy się z dziewczynami do nowo odkrytego kids clubu... Zaraz po wejściu Nela dosiadła się do wielkiej kierownicy...


Tuż po fascynacji kierowaniem nadeszła pora na zjeżdżanie... Nela jak raz spróbowała to już przestać nie chciała... zafascynowała się zjeżdżalnią na dobre! Wciąż wchodziła, zjeżdżała, wchodziła i siup na dół...znów zjechała... i tak na okrągło... raz się wspinała po "schodkach" na górę a zaraz potem pod prąd po zjeżdżalni... :)



Julcia w tym czasie buty zmierzyła, na koniku się pobawiła, na zakmu poskakała... a Nela nadal zjeżdżała... :) Później dopiero innymi rzeczami również się zainteresowała... Julia bowiem z wielkim zaangażowaniem jej wszystko po kolei pokazywała! :)


A na koniec największą atrakcją dla obu dziewczyn okazała się... koparka za oknem! :)



Dziewczyny wybawiły się znakomicie, my zaś miałyśmy chwilkę na wypicie kawusi i pogadanie...
Dzięki Ci Ciociu Madziu za te wypady i oderwanie się od dnia codziennego!!! Dzięki nim mamy mnóstwo nam energii na cały kolejny tydzień!

A następnym razem - jak będziemy miały wybrać się do kids clubu to i Julcio będzie miał wolne od przedszkola... zabierzemy go razem z nami żeby mógł pokazać Julci jak wejść na samą górę małpiego gaju! :)

Złota jesień...

niedziela, 31 października 2010

Nadeszła jesień... wreszcie nadeszła polska złotą jesień... :)
Żeby wykorzystać ostatnie promyki słoneczne wybraliśmy się na rodzinny spacer do skansenu...



Pogoda była wspaniała... cieplutko i słonecznie, wszędzie pachniało jesienią i tymi listkami które leżały już na ziemi... :) Dzieciaki jeszcze w domu się przygotowały - do plecaków bułki i orzechy zapakowały żeby pokarmić głodne zwierzątka... kury i kaczki jak to wyczuły to prawie z rąk im jedzenie wydziobywały... ale było radości i śmiechu... :)



Powiem Wam że dla takich dni warto żyć... właśnie takie chwile pozostaną nam w pamięci... właśnie takie dzieci zostaną naszymi malutkimi dziećmi na zawsze... mimo upływających wciąż dni...
Pamiętajmy że jutro to też dziś tylko że jutro... :) a każda z tych chwil jest tak ulotna, dlatego warto zatrzymać ją... tu i teraz.
Przystańmy więc i zapamiętajmy każdy szczegół z tej wspaniałej rodzinnej niedzieli :)