Chrzest Neli...

piątek, 23 października 2009

Chciałam Wam opisać nasze przygotowania do chrztu - tylko nie bardzo wiem od czego powinnam zacząć... tyle się wydarzyło...

Chrzest Nelci, jak już pewnie wiecie, miał odbyć się 11.10.2009 ale niestety Julcio wylądował w szpitalu i musieliśmy odwołać knajpkę, kościół, zaproszonych gości... nie mogłam i nie chciałam odbyć tej uroczystości bez członka naszej rodziny - powiedziałam wszystkim że Julian musi być z nami zdrowy i uśmiechnięty na chrzcie siostry...
Postanowiliśmy przełożyć chrzest na kolejną niedzielę, niestety knajpa w której mieliśmy robić uroczystość była już zarezerwowana... z drugiej strony - Gosia- mama chrzestna miała wylatywać spowrotem do swojej pracy w Emiratach... i nie wiadomo kiedy będzie mogła być znowu z nami... co więc robić? Szykować wszystko na szybko czy przekładać... ale jeśli przekładać to na ile? może nawet na pół roku... Wtedy Nela już by była duża...

Julcio zdrowieje, już wcale nie kaszle, kończy antybiotyk - lekarz wyraził zgodę żeby przewieźć go do mojej mamy na czas mszy...

Po długich rozmowach z mamą, moimi siostrami i Gosią, w czwartek 15 października zdecydowaliśmy że chrzcimy się 18 - w niedzielę jeśli ksiądz wyrazi taką zgodę... Poszłam więc w piątek o 6 rano do kościoła zapytać o zgodę- proboszcz powiedział "nie ma sprawy, możemy ochrzcić małą kiedy tylko chcecie..." i że zaprasza nas w niedzielę 5 min przed mszą złożyć ostatnie podpisy i zdać karteczki chrzestnych...

Obdzwoniłam więc ponownie wszystkich gości, przeprosiłam ze tak w ostatniej chwili powiadamiamy ale dopiero dopięliśmy ostatnie szczegóły...CHRZCIMY SIĘ 18 PAŹDZIERNIKA...

16 październik, godz 17 - dzwoni do mnie Mama chrzestna Gosia i mówi - "Madzia, ksiądz w mojej parafii nie chce mi dać karteczki że mogę być chrzestną... powiedział że mam lecieć do swojej parafii w Emiratach żeby tam mi dali takie zaświadczenie, on mi nie da bo nie widzi mnie na mszach... "
I znowu problem - co robić... iść do naszego księdza i z nim rozmawiać...? A jeśli się nie zgodzi? Czy mamy na to czas? Co jeśli przed samą mszą ksiądz będzie robił problem? Nie chcieliśmy kolejny raz odwoływać tego wszystkiego... zresztą - moja mama włożyła tyle pracy żeby wszystko u siebie zorganizować... nie mogłam jej tego zrobić - chrzest musiał się odbyć!

Na szybko, po namowie Gosi dzwonię do mojej kochanej siostry z pytaniem "Kasia, będziesz Mamą Chrzestną dla Neli?"... Kasia zaskoczona.. po 5 min dzwoni do mnie mówiąc - "Madzia nie martw się, byłam w kościele bo właśnie u nas w tych godz kancelaria jest czynna i mam to zaświadczenie, będę mogła być chrzestną..."

17 październik - dom mojej mamy - wszyscy biegają, gotują, sprzątają, Kasia kończy przepiękny prezent dla Neli... potem bierze się za krojenie sałatek, za gotowanie z mamą tych wszystkich pyszności... jednym słowem - ruch na całego...
U nas w domu - od rana Nelka mi marudzi, nawet 5 min nie poleży sama, nie mam nawet chwili żeby sprawdzić czy mam wszystko przygotowane do ubrania...
Po południu pierwszy raz słyszę że mała coś zaczyna świszczeć - od razu strach w oczach... czy nie zaraziła się od Jula? mierzymy nerwowo temp - nie ma... uf... może to tylko nam się wydaje...
Godz. 20 - mała wyraźnie zaczyna chorować, jak płacze to zaczyna tak dziwnie zaciągać - ja od rauz poznaję że to krtaniowo... nie! Tylko nie to! Tylko nie szpital, Julcio jeszcze nie doszedł do siebie po tych przejściach... tylko nie Nelka! Dlaczego?
Tysiące myśli w głowie -co robić? Jak jej pomóc? Michał dzwoni do naszego lekarza... Jak to dobrze że go mamy i możemy w każdej chwili do niego zadzwonić i się poradzić.
Pan dr przez tel usłyszał płacz małej i mówi "krtań, jedźcie do Ani (on leczy też Ani dzieciaki) zapisałem jej kiedyś dla Tymka pulmicord - weźcie od nich ten lek i zainhalujcie małą teraz na wieczór i później rano ponownie... dajcie syrop...
No dobrze- ale co z chrztem - odwołać? Lekarz powiedział żeby ochrzcić...
Całą noc śleńczymy przy małej nasłuchując czy równo oddycha, czy nie świszczy bardziej...

18 październik z samego rana dzwonię do kościoła - ksiądz mówi żebyśmy przyszli, że ja z Nelą przesiedzę w zakrystii (tam jest cieplutko) a wyjdę z nią tylko na sam chrzest...
Po przemyśleniu stwierdziliśmy że tak będzie najlepiej...

Julcio wstał, zjadł śniadanko, wyszykował się i Michał zabrał go do mojej mamy - mały został tam w domu z ciocią Olą :)

My szybko zainhalowaliśmy ponownie Nelkę, później szybkie ubieranie i do kościoła, dokonaliśmy ostatecznych zmian w chrzestnych, podpisaliśmy wszystkie rubryczki, poszliśmy do kościoła pod drzwi... Ksiądz wyszedł do nas, przywitał nas oficjalnie przy drzwiach kościoła i zaprosił do pierwszych ławek

Nelka troszkę się powierciła na początku więc zabrałam ją do zakrystii zgodnie z ustaleniami księdza proboszcza, po chwili przyszła Mama Chrzestna Kasia i uśpiła w ciągu jednej minutki Nelkę na rękach

Od tej chwili mała pięknie spała u swojej nowej Mamy :)



Nawet polewanie główki wodą święconą nie było problemem... Nelcia ślicznie przespała całą mszę. Pod koniec Kasi zmęczyły się ręce - Małą Nelkę przejęłam więc ja

- i co? po chwili mała się obudziła... pozowała więc do zdjęć, rozglądała się po kościele i po ludziach... była taka dzielna że wcale nie było widać że była taka chora...

Pod koniec mszy Tatusiowi pojawił się uśmiech na twarzy... odetchnął z ulgą ufff... przeżyliśmy tą mszę i nie było wcale głośno! :)



Jeszcze tylko kilka pamiątkowych zdjęć pod kościołem i uciekliśmy do domku...
Tutaj widać dwie Nowe Mamy Chrzestne: Gosia i Kasia oraz Nowy Tato Tomcio :)

Dumni Rodzice z córą...


Kasia i Tomek z nowym potomkiem :)

I wszyscy goście którzy mogli być tego dnia z nami w kościele...


Po mszy przyjęcie odbyło się w domku u Babci Ewci... Kochana Babciu - dziękujemy Ci z głębi serca za trud włożony w przygotowanie tak wspaniałego przyjęcia...
Nela już teraz dziękuje uśmiechając się do Ciebie za każdym razem jak tylko Cię zobaczy...



Największą radochę dla dzieciaków przyniosło gaszenie świeczki na torcie przepięknie przyogtowanym przez Babcię Ewcię... Spójrzcie poniżej - sama radość bije z tego zdjęcia... :)


Julcio był wniebowzięty - nie dość że miał dzieciaki do zabawy to jeszcze miał obydwóch dziadziów pod ręką :)





Córeczka Tatusia.... :)

Nelka całą imprezę była bardzo dzielna - nawet zbyt dużo nie płakała... no i nie dała się przebrać ze swojej kreacji :) jak tylko chciałam ją przebrać to ona zasypiała... A pod koniec dnia jak padła to wstała dopiero na wizycie pana dr'a...

Pan dr przyjechał, zbadał małą i nakazał inhalacje, syropy, antybiotyk... Tak - Nelka zaraziła się od Julcia, przeszła chorobę o wiele słabiej dzięki temu że jest na piersi -jest odporniejsza, ponoć od szpitala uchroniło ją też to że szybko zareagowaliśmy poprzedniego dnia - pan dr powiedział że gdyby nie te nocne inhalacje to mała nie doczekałaby rana i wylądowalibyśmy zapewne z nią na pogotowiu tamtej nocy...
Powtórzę to jeszcze raz - Dzięki Bogu że mamy takiego wspaniałego lekarza do którego możemy zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, dzięki Bogu że zakupiliśmy ten inhalator, dzięki Bogu że tak wcześnie zareagowaliśmy... dzięki Bogu że tak to się wszystko skończyło...

A tak wyglądał Julian na koniec imprezki -"Wy jak chcecie to się bawcie dalej - ja mam dość i idę już do domu :)"


Dziś dzieciaki już zdrowieją a my wracamy do normalniejszego rytmu dnia... mimo że nadal się inhalujemy :)