Rodzinne postępy...

środa, 2 grudnia 2009

Każdego dnia zadziwia mnie jak ten czas pędzi... jeszcze kilka miesięcy temu Nelcia nie potrafiła podnieść sama świadomie ręki a dziś już siada w ciągu kilku sekund w leżance podpierając się na łokciach... taka z niej spryciura - raz jej się udało i już podłapała jak to się robi... a wiecie jaka jest przy tym szczęśliwa- siedzi i rozgląda się na boki po czym kładzie głowę spowrotem by znów zacząć ponownie ćwiczyć mięśnie brzucha przy kolejnym siadaniu :)

Tak się zastanawiam że może ona tak sumiennie ćwiczy od tego że mówimy na nią "Nelinka Okrąglinka"... mała wzięła sobie do serca swoją ksywę i dlatego od pierwszych dni swojego życia ćwiczy żeby zachować figurę na przyszłość co byśmy zmienili jej nika :)

A Julian - tak się rozgadał że buzia mu się nie zamyka... ciągle biega i opowiada, krzyczy, gada, zabrania, poucza, na serio -ciągle papla co mu ślina na język przyniesie :) Dziś mój tato stwierdził że Julcio zna już wszystkie słowa i ich znaczenie tylko nie każde z nich potrafi jeszcze tak wyraźnie powiedzieć byśmy go od razu zrozumieli :)

A najlepsze było ostatnio jak jechaliśmy samochodem, Michał przyspieszał żebyśmy kogoś wyprzedzili a tu nagle Julian siedzący w swoim foteliku obok kierowcy mówi do niego: "Michał, co robisz... opanuj się...!" :) aż nas zatkało a po chwili wybuchliśmy oboje śmiechem... :)
Niezłego mamy gagatka nie?

Ależ te dzieciaki nas zaskakują każdego dnia... a ile radości wnoszą w nasze życie...

Pidzamowe party :)

wtorek, 24 listopada 2009

Codziennie rano moje skowronki budzą się o świcie i śmieją się ganiając po pokoju, skacząc po łóżku i gadając między sobą... tak zaczynamy każdego dnia nasze rodzinne "pidżama party" :)


Po porannych pogawędkach nadchodzi czas przytulasków :)




Nela podczas porannych pogawędek ćwiczy siedzenie, wiecie jak dużo można zobaczyć z takiej pozycji...

a jak się mała zmęczy to podeprze się na rączce... :)



duża już z niej dziewczynka nie?
Codziennie patrząc na swoje dzieci zastanawiam się gdzie ten czas tak szybko gna... i dlaczego? Czy nie można by go jakoś przystopować?

A czy wiecie że Mikołaj już zawitał do Lublina....

tym bardziej że dziś rano Julian go zdemaskował...
Leżymy sobie z Michałem w łóżku, jest 6 rano a tu słyszę - "oooo bum bum... ładny bum bum... to Juliana... tato kupil!"
Tak tak.... to miał być prezent od Mikołaja który nas odwiedził ciut wcześniej i poprosił o pomoc przy dostarczeniu prezentów dla grzecznych dzieci 6 grudnia :)



Mamy już pięć miesięcy ale nie mamy żadnego zęba... myślę że niebawem się to zmieni - Nela już od jakiegoś czasu szuka ich w buzi :)



Czasami dziąsła tak ją swędzą że musi się podrapać tym co akurat jest w zasięgu reki...czasami jest to piłka, czasami zabawka albo jakiś gryzaczek... A jak śmiesznie wygląda jak mała trzyma coś w rączce a bzią śmiga od lewej do prawej i na odwrót żeby potrzeć sobie dziąsła :)


tutaj jak widzicie mała pije ze swojego kubasa... moje dzieci są bezsmoczkowe - nie podchodzi im ani smoczek uspokajacz, ani smok z butelki - najlepiej pić od razu z dorosłego kubka - po co się będą rozdrabniać :)


Nelka probuje pierwszych posiłków... tutaj smakujemy jabłuszka - zobaczcie jaka uśmiechnięta mina która mówi za siebie czy Neli smakują owoce :)


A tutaj Nela akrobatka przetacza się po całej macie - niezły środek transportu sobie wymyśliła nie?



Julcio znalazł nową pasję - fotografia... A wiecie jakie zdjęcia fajne mu wychodzą :)


Wszędzie dobrze, ale u Taty najlepiej :)

Nela uwielbia usypiać u Taty na rękach, wtula się, wgryza i natychmiast usypia. A jak dobrze jej się tak śpi... dopóki Michał jej nie odłoży :)



Taka jestem dużaa... już sama pięknie trzymam głowę jak mama mnie trzyma na boku :)

Lekarstwo...

niedziela, 15 listopada 2009

Budzę się, za oknem jeszcze ciemno.

Podnoszę głowę i widzę wpatrzone we mnie uśmiechnięte oczęta Nelci, po chwili na jej buzi pojawia się promieniujący uśmiech...

To mi wystarczy by mieć siłę na kolejny dzień.

Po chwili wpada na mnie skaczący po łóżku i wesoło śpiewający sobie pod noskiem Julcio... przytula mnie mocno i mówi: "Mamusiu tocham cię, tocham tocham tocham... o tat mocno..."

W tej jednej minucie wyleczyłam się ze zmęczenia czy z jesienno zimowej depresji dnia wczorajszego...

Ta jedna minuta dała mi siłę na kolejną nadchodzącą zimę... :)

Czy Wy też tak macie?

Nadchodzi kolejny dzień... kolejny raz Julcio wstaje przed 6 rano w skowronkach że za oknem mamy nowy dzień, kolejny raz Nela budzi się w ślad za bratem i gaworzy wesoło do tlącego się światła...kolejny raz ja budzę się i myślę sobie - dzieci - czego wy nie możecie pospać... czego budzicie się przed wschodem słońca... dopiero co się położyliśmy a już trzeba wstawać...

kolejny raz jestem zmęczona mimo iż dopiero wybudzam się ze snu...

Co się ze mną dzieje? Czy to ja się starzeję?

Czy nie mam już sił przez ciągłe czuwanie w nocy i sprawdzanie czy Nelcia nie jest głodna, czy Julciowi nie jest zimno, czy schowałam po kolacji wszystko do lodówki, czy wyjęłam mięso na drugi dzień na obid, czyzrobiłam to, czy tamto... czy... czy potrzeba mi chwili wytchnienia i oderwania się od dnia codziennego...?

Wstaję i czuję się zmęczona... i jest mi smutno... bo nie chcę być zmęczona przy dzieciach - nie chcę dać im odczuć tego że czasami brak mi siły i cierpliwości... Chcę by moje skowronki czuły moją miłość i siłę w każdej minucie dnia codziennego...
Czy zaczynam mieć depresję zimową...?

Chciałabym odpocząć, mieć jeden dzień tylko dla siebie, porobić kartki, zaległe albumy... posegregować zdjęcia, wysprzątać mieszkanie, spokojnie wypić kubas kawy, obejrzeć ukochany film nie zrywając się co 5 min bo słyszę kwękanie malucha... chciałabym mieć jeden dzień...

Ale co bym z nim zrobiła?
Wiem że nawet gdyby mi dano jeden dzień tak tylko dla siebie to i tak bym go nie wykorzystała - zastanawiałabym się cały czas co się dzieje z dzieciakami, czy im tam dobrze, czy mają co jeść, czy nie płączą i nie tęsknią za mną.... czy...

I tutaj kółko się zamyka...

...Ten stan chyba nazywa się "byciem matką"...

Sama sobie wybrałam taki los i jestem dumna że mogę być taka zmęczona...

Może jak dzieci podrosnął to będę miała trochę więcej czasu na odpoczynek i wyspanie się... :) A jak narazie pozostaje mi wstawanie w nocy i sprawdzane czy...

...Nelcia się budzi...
nadeszła pora karmiania :)

Szczęście...

piątek, 6 listopada 2009

Siedzę sobie na łóżku i dumam.... w domu nastała cisza - Nelcia śpi w swoim łóżeczku wtulona do swojej pieluszki, Julcio przytula się do swojej podusi uśmiechając się pod noskiem... Michał robi zakupy w tesco - jak to dobrze że mamy sklepy otwarte 24h/dobę :) a ja - siedzę, patrzę na nasze śpiące Szczęścia i zastanawiam się - dlaczego to życie tak goni, czemu ten czas nie zamierza przystopować tylko z dnia na dzień pędzi coraz szybciej... gdzie podziały się te dni, tygodnie, miesiące...?

Dopiero co robiłam test za testem żeby upewnić się że jestem w kolejnej upragnionej ciąży, dopiero co były Michała urodziny a ja w prezencie dałam mu buciki z notką od Nelki że pojawiła się w naszej rodzinie, dopiero co leżałam w szpitalu z wielkim brzuchem i płakałam do poduszki tęskniąc za Julciem... dopiero co pocałowałam Nelkę pierwszy raz w czubek noska w pierwszej minucie jej życia, dopiero co... Nelka skończyła już 4 miesiąc swojego życia!

Wyobrażacie sobie? Moja mała Iskierka lada dzień będzie sama siedziała, dziś już pięknie gaworzy, uśmiecha się do znajomych twarzy, ciągnie Julcia za rękawy, potrafi przeturlać się na macie z brzucha na plecy, piszczy z radości, wrzeszczy z rozpaczy, krzyczy z głodu... dziś pierwszy raz odkryła swoje stópki :) a przecież dopiero co ją urodziłam...

A Julcio - przecież tak niedawno to on był takim maleńkim dzieciaczkiem...przecież jeszcze chwilkę temu był zdany tylko na nas.. a dziś? Biega, krzyczy, wszystko wytłumaczy, pięknie śpiewa, tańczy, umie liczyć do pięciu, pić jeść a nawet upiec ciasto z jabłkami... :)
Dziś mój pierworodny niemowlaczek już jest wspaniałym chłopaczkiem który każdego dnia przynosi wiele szczęścia i powodów do dumy rodzicom...

A gdzie w tym wszystkim jesteśmy My - Rodzice...
Czasami mam wrażenie że zagubiliśmy się gdzieś w pogoni za dobrem dla naszych dzieci... Teraz to one są najważniejsze, całe nasze życie toczy się wokół nich i dla nich...a my... jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi - mamy przecież dla kogo żyć... :)

Szczęściarze z nas... a to szczęście patrzy nam w oczy każdego dnia od samego rana - od chwili gdy usłyszę gaworzenie Nelki albo Juliana "Mamo wstawaj, mamy nowy dzień!" :)

Chrzest Neli...

piątek, 23 października 2009

Chciałam Wam opisać nasze przygotowania do chrztu - tylko nie bardzo wiem od czego powinnam zacząć... tyle się wydarzyło...

Chrzest Nelci, jak już pewnie wiecie, miał odbyć się 11.10.2009 ale niestety Julcio wylądował w szpitalu i musieliśmy odwołać knajpkę, kościół, zaproszonych gości... nie mogłam i nie chciałam odbyć tej uroczystości bez członka naszej rodziny - powiedziałam wszystkim że Julian musi być z nami zdrowy i uśmiechnięty na chrzcie siostry...
Postanowiliśmy przełożyć chrzest na kolejną niedzielę, niestety knajpa w której mieliśmy robić uroczystość była już zarezerwowana... z drugiej strony - Gosia- mama chrzestna miała wylatywać spowrotem do swojej pracy w Emiratach... i nie wiadomo kiedy będzie mogła być znowu z nami... co więc robić? Szykować wszystko na szybko czy przekładać... ale jeśli przekładać to na ile? może nawet na pół roku... Wtedy Nela już by była duża...

Julcio zdrowieje, już wcale nie kaszle, kończy antybiotyk - lekarz wyraził zgodę żeby przewieźć go do mojej mamy na czas mszy...

Po długich rozmowach z mamą, moimi siostrami i Gosią, w czwartek 15 października zdecydowaliśmy że chrzcimy się 18 - w niedzielę jeśli ksiądz wyrazi taką zgodę... Poszłam więc w piątek o 6 rano do kościoła zapytać o zgodę- proboszcz powiedział "nie ma sprawy, możemy ochrzcić małą kiedy tylko chcecie..." i że zaprasza nas w niedzielę 5 min przed mszą złożyć ostatnie podpisy i zdać karteczki chrzestnych...

Obdzwoniłam więc ponownie wszystkich gości, przeprosiłam ze tak w ostatniej chwili powiadamiamy ale dopiero dopięliśmy ostatnie szczegóły...CHRZCIMY SIĘ 18 PAŹDZIERNIKA...

16 październik, godz 17 - dzwoni do mnie Mama chrzestna Gosia i mówi - "Madzia, ksiądz w mojej parafii nie chce mi dać karteczki że mogę być chrzestną... powiedział że mam lecieć do swojej parafii w Emiratach żeby tam mi dali takie zaświadczenie, on mi nie da bo nie widzi mnie na mszach... "
I znowu problem - co robić... iść do naszego księdza i z nim rozmawiać...? A jeśli się nie zgodzi? Czy mamy na to czas? Co jeśli przed samą mszą ksiądz będzie robił problem? Nie chcieliśmy kolejny raz odwoływać tego wszystkiego... zresztą - moja mama włożyła tyle pracy żeby wszystko u siebie zorganizować... nie mogłam jej tego zrobić - chrzest musiał się odbyć!

Na szybko, po namowie Gosi dzwonię do mojej kochanej siostry z pytaniem "Kasia, będziesz Mamą Chrzestną dla Neli?"... Kasia zaskoczona.. po 5 min dzwoni do mnie mówiąc - "Madzia nie martw się, byłam w kościele bo właśnie u nas w tych godz kancelaria jest czynna i mam to zaświadczenie, będę mogła być chrzestną..."

17 październik - dom mojej mamy - wszyscy biegają, gotują, sprzątają, Kasia kończy przepiękny prezent dla Neli... potem bierze się za krojenie sałatek, za gotowanie z mamą tych wszystkich pyszności... jednym słowem - ruch na całego...
U nas w domu - od rana Nelka mi marudzi, nawet 5 min nie poleży sama, nie mam nawet chwili żeby sprawdzić czy mam wszystko przygotowane do ubrania...
Po południu pierwszy raz słyszę że mała coś zaczyna świszczeć - od razu strach w oczach... czy nie zaraziła się od Jula? mierzymy nerwowo temp - nie ma... uf... może to tylko nam się wydaje...
Godz. 20 - mała wyraźnie zaczyna chorować, jak płacze to zaczyna tak dziwnie zaciągać - ja od rauz poznaję że to krtaniowo... nie! Tylko nie to! Tylko nie szpital, Julcio jeszcze nie doszedł do siebie po tych przejściach... tylko nie Nelka! Dlaczego?
Tysiące myśli w głowie -co robić? Jak jej pomóc? Michał dzwoni do naszego lekarza... Jak to dobrze że go mamy i możemy w każdej chwili do niego zadzwonić i się poradzić.
Pan dr przez tel usłyszał płacz małej i mówi "krtań, jedźcie do Ani (on leczy też Ani dzieciaki) zapisałem jej kiedyś dla Tymka pulmicord - weźcie od nich ten lek i zainhalujcie małą teraz na wieczór i później rano ponownie... dajcie syrop...
No dobrze- ale co z chrztem - odwołać? Lekarz powiedział żeby ochrzcić...
Całą noc śleńczymy przy małej nasłuchując czy równo oddycha, czy nie świszczy bardziej...

18 październik z samego rana dzwonię do kościoła - ksiądz mówi żebyśmy przyszli, że ja z Nelą przesiedzę w zakrystii (tam jest cieplutko) a wyjdę z nią tylko na sam chrzest...
Po przemyśleniu stwierdziliśmy że tak będzie najlepiej...

Julcio wstał, zjadł śniadanko, wyszykował się i Michał zabrał go do mojej mamy - mały został tam w domu z ciocią Olą :)

My szybko zainhalowaliśmy ponownie Nelkę, później szybkie ubieranie i do kościoła, dokonaliśmy ostatecznych zmian w chrzestnych, podpisaliśmy wszystkie rubryczki, poszliśmy do kościoła pod drzwi... Ksiądz wyszedł do nas, przywitał nas oficjalnie przy drzwiach kościoła i zaprosił do pierwszych ławek

Nelka troszkę się powierciła na początku więc zabrałam ją do zakrystii zgodnie z ustaleniami księdza proboszcza, po chwili przyszła Mama Chrzestna Kasia i uśpiła w ciągu jednej minutki Nelkę na rękach

Od tej chwili mała pięknie spała u swojej nowej Mamy :)



Nawet polewanie główki wodą święconą nie było problemem... Nelcia ślicznie przespała całą mszę. Pod koniec Kasi zmęczyły się ręce - Małą Nelkę przejęłam więc ja

- i co? po chwili mała się obudziła... pozowała więc do zdjęć, rozglądała się po kościele i po ludziach... była taka dzielna że wcale nie było widać że była taka chora...

Pod koniec mszy Tatusiowi pojawił się uśmiech na twarzy... odetchnął z ulgą ufff... przeżyliśmy tą mszę i nie było wcale głośno! :)



Jeszcze tylko kilka pamiątkowych zdjęć pod kościołem i uciekliśmy do domku...
Tutaj widać dwie Nowe Mamy Chrzestne: Gosia i Kasia oraz Nowy Tato Tomcio :)

Dumni Rodzice z córą...


Kasia i Tomek z nowym potomkiem :)

I wszyscy goście którzy mogli być tego dnia z nami w kościele...


Po mszy przyjęcie odbyło się w domku u Babci Ewci... Kochana Babciu - dziękujemy Ci z głębi serca za trud włożony w przygotowanie tak wspaniałego przyjęcia...
Nela już teraz dziękuje uśmiechając się do Ciebie za każdym razem jak tylko Cię zobaczy...



Największą radochę dla dzieciaków przyniosło gaszenie świeczki na torcie przepięknie przyogtowanym przez Babcię Ewcię... Spójrzcie poniżej - sama radość bije z tego zdjęcia... :)


Julcio był wniebowzięty - nie dość że miał dzieciaki do zabawy to jeszcze miał obydwóch dziadziów pod ręką :)





Córeczka Tatusia.... :)

Nelka całą imprezę była bardzo dzielna - nawet zbyt dużo nie płakała... no i nie dała się przebrać ze swojej kreacji :) jak tylko chciałam ją przebrać to ona zasypiała... A pod koniec dnia jak padła to wstała dopiero na wizycie pana dr'a...

Pan dr przyjechał, zbadał małą i nakazał inhalacje, syropy, antybiotyk... Tak - Nelka zaraziła się od Julcia, przeszła chorobę o wiele słabiej dzięki temu że jest na piersi -jest odporniejsza, ponoć od szpitala uchroniło ją też to że szybko zareagowaliśmy poprzedniego dnia - pan dr powiedział że gdyby nie te nocne inhalacje to mała nie doczekałaby rana i wylądowalibyśmy zapewne z nią na pogotowiu tamtej nocy...
Powtórzę to jeszcze raz - Dzięki Bogu że mamy takiego wspaniałego lekarza do którego możemy zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, dzięki Bogu że zakupiliśmy ten inhalator, dzięki Bogu że tak wcześnie zareagowaliśmy... dzięki Bogu że tak to się wszystko skończyło...

A tak wyglądał Julian na koniec imprezki -"Wy jak chcecie to się bawcie dalej - ja mam dość i idę już do domu :)"


Dziś dzieciaki już zdrowieją a my wracamy do normalniejszego rytmu dnia... mimo że nadal się inhalujemy :)

Śniegu nasypało, zrobiło się jasno i biało że aż Julowi spać nie dało...

środa, 14 października 2009

Witajcie,
Po pierwsze pokażę Wam mojego zdrowiejącego synia w akcji z Michała narzędziami :) tak się dziecko zabawia jak musi siedzieć w domu...




Padam... dosłownie padam ale chciałam Wam tylko przekazać jeszcze dziś dobrą nowinę - Julian zdrowieje, wreszcie temp mu spadła, zaczyna rozrabiać, biegać, skakać... wreszcie odzyskuję swojego synka... uffff chyba mogę odetchnąć z ulgą :)

Cieszę się tak przeogromnie bo wczorajsza noc była koszmarem - Julian nie dość że miał znowu ponad 38 temp to jeszcze za nic w świecie nie chciał iść spać - był na tyle twardy że wymęczył mnie do godz 5 rano dzisiejszego dnia... Nie dał się ani położyć, ani nawet wejść do sypialni - dosłownie spazmów dostawał...
Po dłuższym przemyśleniu doszłam do wniosku że on po prostu się bał - usłyszał jak Michał rozmawiał przez telefon z dziadkiem i mówił mu o tym że Julcio nadal jest chory i ma temp i że wezwaliśmy lekarza, pan dr jutro ma przyjechać... Julcio to usłyszał i przeraził się że koszmar szpitala powróci - dlatego czekał aż się zrobi widno na dworze... Całą noc siedział na mamie, nie dał się dotknąć Michałowi, nie dało się go nawet ze mnie zdjąć jak karmiłam Nelę - karmiliśmy się we troje :P

Na szczęście mam mądrego synka i jak wieczorem znowu zaczęły się wymyślania że nie chce spać - od razu zareagowaliśmy... wzięłam go na kolano i wytłumaczyłam że już jest zdrowy, że był pan dr i powiedział że uszka i nosek są zdrowe a zdrowe dzieci śpią pięknie w nocy przytulając się do swoich mam i tatusiów... i że pan dr pojechał już do innych dzieci i narazie nie będzie do nas przyjeżdżał... Julcio dopytał się tylko czy na pewno dobrze zrozumiał po czym przyłożył się do podusi i poszedł pięknie spać... uffff jak dobrze...
Ja korzystam i też uciekam przytulić się do niego i do podusi....

Dobranoc...

A i jeszcze jedno - Nelcia dziś zajadała pierwszy raz marchwewczkę - ależ jej zasmakowała :)

Szlachetne zdrowie...

poniedziałek, 12 października 2009

Jestem Matką - sama zdecydowałam się na tą rolę, tak bardzo tego pragnęłam... teraz zastanawiam się - czy byłam na to przygotowana? Czy wcześniej zdawałam sobie sprawę jak to będzie - wychować dójkę dzieciaków tak aby dożyli późnej starości... jak to zrobić aby wyrośli na porządnych ludzi... jak powinnam o nich dbać... na ile im zaufać.... co powinnam robić a czego unikać...

Jest tyle pytań, na niektóre znalazłam już odpowiedzi, inne pozostają pod wielkim znakiem zapytania. Ostatnie wydarzenia otworzyły mi przynajmniej trochę oczy - pokazały ile znaczy zdrowie i jak powinniśmy o nie dbać... bo co nam z pieniędzy, z wielkich domów i ogrodów, z wspaniałych wycieczek - skoro nas tu zabraknie i nie będziemy mogli nikomu o nich opowiedzieć...

Przyznam się Wam, że nigdy wcześniej nie myślałam jak to będzie czuwać całą noc przy śpiącym dziecku sprawdzając czy oddycha, jak oddycha, czy śpi czy się kręci... nigdy wcześniej nie bałam się tak bardzo o mojego synka jak ostatniej nocy... Piszę ostatniej nocy - ponieważ dopiero teraz tak naprawdę uzmysłowiłam sobie jakie zagrożenie niosły te duszności dla Julcia... dopiero wczoraj dotarło do mnie jakie mieliśmy szczęście że Michał zabrał małego do szpitala, że zareagowaliśmy w odpowiednim czasie... lekarz powiedział: "następnym razem jak by taka sytuacja się powtórzyła nie czekajcie, natychmiast włóżcie dziecku buzię do zamrażalnika żeby orzeźwiło je zimne powietrze i dzwońcie po pogotowie albo jeśli macie samochód przywoźcie małego jak najszybciej..." Michał powtórzył mi te słowa i od tamtej pory one ciągle mi gdzieś dzwonią, ciągle nie dają o sobie zapomnieć... jak to dobrze że zareagowaliśmy tak szybko...

Dziś sytuacja się troszkę unormowała - w drugim pokoju śpi mały Juleczek, jeszcze ciężko oddycha ale nie ma już zagrożenia takimi dusznościami... ja jestem spokojniejsza bo wiem że lekarze dobrali dla niego odpowiednie antybiotyki i że mój mały synek jest bezpieczniejszy, bo lekarze podpowiedzieli nam co w takim przypadku powinniśmy robić...

Z godziny na godzinę obserwując małego widzę poprawę - dziś już Julo był bardziej żywy, miał mniejszą temperaturę, apetyt też już mu wraca - Julcio powoli to powoli ale odzyskuje swoje siły... Mimo iż ciągle jeszcze opowiada o tym koszmarze co przeżył, pokazuje jak pani go trzymała żeby próbować wbić mu wenflon, jak pan doktor go badał, jak pani pielęgniarka robiła mu zastrzyki to widzę że zaczyna cieszyć się domem, zaczyna się wyciszać i uspokajać... powoli dochodzi do niego że jest tu z nami, ze swoją Nelą, Mamą i Tatusiem, że nie mamy zamiaru nigdzie go odwozić... powoli zaczynamy żyć naszym codziennym życiem. Mam nadzieję że szybko zapomnimy o tym koszmarze a Julcio z godz na godz będzie wracał do zdrowia...

Ostatnie wydarzenia jeszcze bardziej podkreśliły w mojej głowie to, co jest ważne w naszym życiu, to o czym wcześniej wiedziałam i starałam się o tym pamiętać każdego dnia - nie jest ważne kim nasze dziecko zostanie w przyszłość, jakie będzie zajmowało stanowisko, ważne jest abyśmy dożyli tej przyszłości razem - razem się wspierali, razem o siebie dbali, razem przeżywali każdy dzień - a później razem to wspominali...

Powrót do odmku....

niedziela, 11 października 2009

Zaglądam tu tylko na chwilkę żeby Wam powiedzieć że Julcio od południa jest z nami w domku...
Pojechałam do niego do szpitala zabrać go i jak zobaczyłam mojego synia to mi się gardło zacisnęło... moje maleństwo - całe rączki ma w siniakach po próbach wbicia welflonu, kaszle jak nie wiem co, jeszcze słychać jak mu świszczy... ale skacze po łóżku, wygłupia się na całego, krzyczy na pół szpitala ze szczęścia :)
W pierwszej chwili Julcio był w takim szoku że nie chciał się do mnie przytulić, więc ja się grzecznie wycofałam i zaczęłam go pakować a Michał chciał go ubrać - Julcio jednak się przełamał i zawołał "nie mama!" no i takim sposobem pozwolił mi go ubrać, wziąść na rękę i przytulić się długoooo i mocnooo... łzy napłynęły mi do oczu ale się powstrzymałam... dla Jula - żeby nie robić mu mętliku w głowie bo przecież mama powinna się cieszyć a nie płakać nie?

Po powrocie do domu Julo strasznie ściskał Nelę, chciał się do niej przytulać całować ją... a nie mogliśmy na to zbytnio pozwolić - bo Julcio ponoć jeszcze może zarażać... Mały strasznie stęsknił się za siostrzyczką... a ona za nim - jak go Nelka zobaczyła to tak pięknie się do niego uśmiechnęła od ucha do ucha... wspaniały widok - mówię wam...

Julo dostał siatkę leków na kolejny tydz... w tej chwili znowu zaczynam się denerwować- małemu wzrosła temp na wieczór - znów ma 40 stopni gorączki, padł mi w jednej chwili i śpi... na szczęście spokojnie oddycha...
Dzwoniłam do lekarza -kazał dać paracetamol i czekać...

Proszę, pomódlcie się za spokojną noc dla nas.... oby Julciowi antybiotyk pomógł i szybko mój mały smyk wrócił do zdrowia...
i jeszcze oby Nela się nie zaraziła...

Szpital...

piątek, 9 października 2009

Jeszcze wczoraj modliłam się o ciszę a w tej chwili ona mnie zabija, słyszę każdy szept, każdy ruch na piętrze niżej... w domu każdy kąt, każda rzecz przypomina mi Julka i to że teraz nie mogę być z nim a on cierpi i mnie potrzebuje.... łzy bezsilności same cisnął się do oczu...

Nie wytrzymam sama, nie teraz... Kasia z Mamą przyjechały i mnie zmobilizowały, spakowałam rzeczy i jestem u Rodziców... tu przynajmniej nie jest tak cicho, tutaj jest ktoś z kim mogę porozmawiać, kto pocieszy i uspokoi... kto wytłumaczy i pomoże zrozumieć...

Julcio nadal jest w szpitalu razem z tatusiem, ja narazie się trzymam, postanowiłam nie jechać do Jula do szpitala żeby nie przynieść tego świństwa do Nelki, ona jest taka malutka...ona też teraz mnie potrzebuje żeby mieć odporność z mojego pokarmu...

Julcio ponoć jest bardzo dzielny, podobno ciągle chce się bawić z dzieciakami, podobno pięknie wdycha inhalacje, podobno pięknie znosi ciągłe badania, kłucia, podobno mnie woła tylko jak jest mu źle - jak ma napad duszącego kaszlu albo jak przypomni mu się że chce wracać do domku...
Przez znaczną część dnia ma gości - ciągle ktoś u nich jest żeby pochodzić "na spacej" po korytarzu, żeby pójść z Julem do świetlicy pojeździć na torach samochodem albo bić brawo jak Julo pięknie ułoży układankę...

Jak małego złapie napad duszności to pielęgniarki natychmiast włączają inhalacje.... zobaczcie sami jak pięknie nasz mały syneczek wdycha leki...

Julo z Babcią w oparach :)




Moje maleństwo.... jak patrzę na te zdjęcia to jestem dumna z mojego synia a zarazem łzy same cisną się do oczu i mam żal do siebie i do losu że nie mogę być teraz z nim... że nie mogę go utulić do snu, że nie mogę go pocałować i wytłumaczyć że to dla jego dobra...
Wiem wiem, wiem doskonale że Michał sobie świetnie radzi, że on jest przy nim i go tuli, usypia, całuje... dziękuję mu za to... ale nie mogę przestać myśleć o złośliwości losu... dlaczego? co takiego zrobiłam że los jest aż taki okrutny dla nas... czym Julcio sobie zasłużył...

Jest mi smutno... ale wiem że muszę być silna - dla Jula, Neli i Michała... biorę się więc w garść i zmieniam tok myślenia: co zrobić by więcej taka sytuacja się nie powtórzyła.... może powinniśmy pojechać nad to morze - potrzebujemy tego jodu i zarazem odpoczynku... może pora pomyśleć o przyjemniejszej części tego wydarzenia....

właśnie dzwonił dziadek - Julo jest w szpitalu - musi tam zostać, jest inhalowany... ja zwariuję....
obudziłam Rodziców, ściągam pokarm i pojadę tam... nie wytrzymam w domu.....

Boże dlaczego...

Nadeszła jesień... niestety!

Pewnie się zastanawiacie co u nas nowego, jak sobie radzimy z powiększoną rodzinką, jak nam mija dzień za dniem...

No właśnie dzień za dniem mija niepostrzeżenie - dopiero się budzę i jest poniedziałek rano, w tej chwili uprzytomniłam sobie że właśnie zaczął się piątek... a w niedzielę chrzciny Nelki...

I nic by w tym nie było dziwnego gdyby nie to że jest 2:24 a ja siedzę w kucki na kanapie, zdenerwowana jak kłębek nerwów- Michał właśnie pojechał z Juleczkiem na pogotowie - z godz na godz coś tak rozłożyło małego że dostał 40st gorączki, zaczął tak kaszleć że prawie nam się dusił... lekarz kazał natychmiast przyjeżdżać - nie czekać bo nie ma na co...

Wiecie, tak to jest że matka przeżywa wszystko podwójnie - ja się tak denerwuję że egzaminy obrona to przy tym pikuś - nie wiem co ze sobą zrobić, gdzie usiąść, jak zbić ten czas do ich powrotu - dlatego postanowiłam zająć swoje myśli blogiem... nie mogłam pojechać bo w drugim pokoju smacnzie śpi nasze drugie szczeście - a nie chciałam budzić Neli i jej wlec z nimi do szpitala... obudzilismy więc ukochanego dziadzia i Julo pojechał... sam nie wiedząc co go czeka...

Siedzę i płaczę z bezsilności i złośliwości losu....

Siedzę i myślę - gdzie są, co się tam dzieje, czy Juleczek bardzo płacze... czy lekarz będzie ludzki i będzie miał normalne podejście do dzieci, czy leki zadziałają i szybko ulżą mojemu synkowi... czy... tysiące myśli kłębi się w głowie, łzy same cisnął się do oczu... teraz mogę sobie pozwolić na chwilkę słabości - bo jak chłopaki wrócą to będę szybko musiała wziąść się w garść - żeby Julcio nie wyczuł że mama się denerwuje...

Przed wyjazdem -dla zajęcia małego zamieniliśmy gościnny pokój w pracownię malarską - o 24:00 rozłożyłam na stole kartony, wszędzie farby i pędzle, malowaliśmy z mężem samochody, garaże, straż pożarną... wszystko to co Julo uwielbia, w telewizji leci na okrągło Nody - żeby dziecko mogło się troszkę oderwać myślami od tego kaszlu i tej choroby...

Tak właśnie wygląda nasze życie - ciągłe zamartwianie, zaganianie, zabawianie... ciągły bieg za zdrowiem i dobrym samopoczuciem... i co? z minuty na minutę wszystkie moje starania poszły precz - Jula rozłożyło na całego... dlaczego? to się okaże - zobaczymy co powie lekarz....

Chodzę z okna do okna, patrzę w to czarne niebo zasnute chmurami... a może to nie chmury - może to po prostu ciemna noc i w mieście tak wygląda niebo ... sama nie wiem, nigdy nad tym się nie zastanawiałam, zazwyczaj o tej porze przebudzałam się na karmienie Nelki... przekręcałam się z boku na bok i zmieniałam pierś... nigdy nie wstawałam i nie oglądałam tego co się dzieje na dworze, dopiero jak chłopaki pojechali to chodząc z miejsca w miejsce zauważyłam tą ciemność, tą ciszę, ten koszmarnie wlokący się czas...

no dobra- piszę bez sensu...i tak nikt tego nie będzie chciał czytać :) - lepiej pójdę na balkon popatrzeć czy nie widać żeby chłopaki wracali...

Trzymajcie prosze kciuki za mojego kochanego synia... oby to choróbsko szybko mu odpuściło...

Drugie urodzinki Juleczka...

poniedziałek, 21 września 2009

Dokładnie o 17:15 dwa lata temu na świat przyszedł nasz kochany synek Juleczek... Zamknę tylko oczy i oczami wyobraźni przypominam sobie jak wybudzałam się z narkozy, obok łóżka siedział mój kochany małżonek a do piersi dobierała mi się jakaś obca baba (pielęgniarka) i przystawiała mi cudze dziecko... :) Tak - dokładnie takie był moje pierwsze myśli - przez to że miałam rodzić siłami natury - a poród niespodziewanie zakończył się cc nie byłam przygotowana na taką sytuację - nie zakodowałam momentu przyjścia na świat Juleczka bo byłam w łebokim śnie... jednak jak tylko się dobrze rozbudziłam i zerknęłam na nasze szczęście to od razu się w nim zakochałam... Julian - nasze pierwsze dziecko, tak długo wyczekiwane... :)

Dziś świętujemy ten magiczny moment a Julcio - już duży chłopak od rana śpiewa sobie sto lat sto lat! :)

Za chwilkę postaram się wkleić kilka zdjęć z naszej rodzinnej imprezki.

Ps. Specjalnie dla Cioci Kasi :) i innych Cioć które czekały na nasze zdjęcia -miłego oglądania :)



Urodziny świętujemy co roku gasząc kolejne świeczki na pysznym torcie - u nas w domu stało się już rodziną tradycją że tort urodzinowy robi Babcia Ewcia - a że jej to najlepiej wychodzi to jak dotąd nikt nie protestował :) Spójrzcie sami...

Babcia zrobiła przepiękną autostradę z prawdziwymi brykami... Julo był zachwycony!
Atrakcją była też grająca świeczka - miała tyle zapalonych świeczuszek że potrzebna była pomoc przy dmuchaniu



Tort wyglądał wyśmienicie, ale smakował jeszcze lepiej... :) Pierwszy kęs przypadł solenizantowi

wszyscy czekają na swój kawałek...


Po jedzeniu nie zapominajmy o pogawędzeniu :)

Julo z Tymkiem bardzo dobrze się dogadywali :) a Zuza w tym czasie została odmalowana


Wreszcie udało się nas złapać na jednym zdjęciu, tylko Julo jakoś nie bardzo miał czas wspólpracować :)

Nie mógł usiedzieć na miejscu bo w kieszeni kusiły go jego ukochane "ti tati" (czyli tik-taki)


Mam je i je zjem... sam! :)


Nelka świętowała u Babć i Dziadków na rękach... a co - niech wiedzą że mają wnusię nie? :)




Było mnóstwo prezentów - nawet odkurzacz się przydał żeby posprzątać po imprezie :)


Na drugi dzień, skoro świt Julek porozkładał wszystkie nowe zabawki i tak bawił się cały dzień - nawet dwór i spacer go nie interesowały :)



I jeszcze raz kochające się rodzeństwo:

Julcio sam trzyma siostrzyczkę... a jaki jest wtedy dumny...
A Nelka, jak tylko straci brejdaka z oczu od razu zaczyna się wykręcać w jego kierunku...