Nadeszła jesień... niestety!

piątek, 9 października 2009

Pewnie się zastanawiacie co u nas nowego, jak sobie radzimy z powiększoną rodzinką, jak nam mija dzień za dniem...

No właśnie dzień za dniem mija niepostrzeżenie - dopiero się budzę i jest poniedziałek rano, w tej chwili uprzytomniłam sobie że właśnie zaczął się piątek... a w niedzielę chrzciny Nelki...

I nic by w tym nie było dziwnego gdyby nie to że jest 2:24 a ja siedzę w kucki na kanapie, zdenerwowana jak kłębek nerwów- Michał właśnie pojechał z Juleczkiem na pogotowie - z godz na godz coś tak rozłożyło małego że dostał 40st gorączki, zaczął tak kaszleć że prawie nam się dusił... lekarz kazał natychmiast przyjeżdżać - nie czekać bo nie ma na co...

Wiecie, tak to jest że matka przeżywa wszystko podwójnie - ja się tak denerwuję że egzaminy obrona to przy tym pikuś - nie wiem co ze sobą zrobić, gdzie usiąść, jak zbić ten czas do ich powrotu - dlatego postanowiłam zająć swoje myśli blogiem... nie mogłam pojechać bo w drugim pokoju smacnzie śpi nasze drugie szczeście - a nie chciałam budzić Neli i jej wlec z nimi do szpitala... obudzilismy więc ukochanego dziadzia i Julo pojechał... sam nie wiedząc co go czeka...

Siedzę i płaczę z bezsilności i złośliwości losu....

Siedzę i myślę - gdzie są, co się tam dzieje, czy Juleczek bardzo płacze... czy lekarz będzie ludzki i będzie miał normalne podejście do dzieci, czy leki zadziałają i szybko ulżą mojemu synkowi... czy... tysiące myśli kłębi się w głowie, łzy same cisnął się do oczu... teraz mogę sobie pozwolić na chwilkę słabości - bo jak chłopaki wrócą to będę szybko musiała wziąść się w garść - żeby Julcio nie wyczuł że mama się denerwuje...

Przed wyjazdem -dla zajęcia małego zamieniliśmy gościnny pokój w pracownię malarską - o 24:00 rozłożyłam na stole kartony, wszędzie farby i pędzle, malowaliśmy z mężem samochody, garaże, straż pożarną... wszystko to co Julo uwielbia, w telewizji leci na okrągło Nody - żeby dziecko mogło się troszkę oderwać myślami od tego kaszlu i tej choroby...

Tak właśnie wygląda nasze życie - ciągłe zamartwianie, zaganianie, zabawianie... ciągły bieg za zdrowiem i dobrym samopoczuciem... i co? z minuty na minutę wszystkie moje starania poszły precz - Jula rozłożyło na całego... dlaczego? to się okaże - zobaczymy co powie lekarz....

Chodzę z okna do okna, patrzę w to czarne niebo zasnute chmurami... a może to nie chmury - może to po prostu ciemna noc i w mieście tak wygląda niebo ... sama nie wiem, nigdy nad tym się nie zastanawiałam, zazwyczaj o tej porze przebudzałam się na karmienie Nelki... przekręcałam się z boku na bok i zmieniałam pierś... nigdy nie wstawałam i nie oglądałam tego co się dzieje na dworze, dopiero jak chłopaki pojechali to chodząc z miejsca w miejsce zauważyłam tą ciemność, tą ciszę, ten koszmarnie wlokący się czas...

no dobra- piszę bez sensu...i tak nikt tego nie będzie chciał czytać :) - lepiej pójdę na balkon popatrzeć czy nie widać żeby chłopaki wracali...

Trzymajcie prosze kciuki za mojego kochanego synia... oby to choróbsko szybko mu odpuściło...

0 komentarze: