Szlachetne zdrowie...

poniedziałek, 12 października 2009

Jestem Matką - sama zdecydowałam się na tą rolę, tak bardzo tego pragnęłam... teraz zastanawiam się - czy byłam na to przygotowana? Czy wcześniej zdawałam sobie sprawę jak to będzie - wychować dójkę dzieciaków tak aby dożyli późnej starości... jak to zrobić aby wyrośli na porządnych ludzi... jak powinnam o nich dbać... na ile im zaufać.... co powinnam robić a czego unikać...

Jest tyle pytań, na niektóre znalazłam już odpowiedzi, inne pozostają pod wielkim znakiem zapytania. Ostatnie wydarzenia otworzyły mi przynajmniej trochę oczy - pokazały ile znaczy zdrowie i jak powinniśmy o nie dbać... bo co nam z pieniędzy, z wielkich domów i ogrodów, z wspaniałych wycieczek - skoro nas tu zabraknie i nie będziemy mogli nikomu o nich opowiedzieć...

Przyznam się Wam, że nigdy wcześniej nie myślałam jak to będzie czuwać całą noc przy śpiącym dziecku sprawdzając czy oddycha, jak oddycha, czy śpi czy się kręci... nigdy wcześniej nie bałam się tak bardzo o mojego synka jak ostatniej nocy... Piszę ostatniej nocy - ponieważ dopiero teraz tak naprawdę uzmysłowiłam sobie jakie zagrożenie niosły te duszności dla Julcia... dopiero wczoraj dotarło do mnie jakie mieliśmy szczęście że Michał zabrał małego do szpitala, że zareagowaliśmy w odpowiednim czasie... lekarz powiedział: "następnym razem jak by taka sytuacja się powtórzyła nie czekajcie, natychmiast włóżcie dziecku buzię do zamrażalnika żeby orzeźwiło je zimne powietrze i dzwońcie po pogotowie albo jeśli macie samochód przywoźcie małego jak najszybciej..." Michał powtórzył mi te słowa i od tamtej pory one ciągle mi gdzieś dzwonią, ciągle nie dają o sobie zapomnieć... jak to dobrze że zareagowaliśmy tak szybko...

Dziś sytuacja się troszkę unormowała - w drugim pokoju śpi mały Juleczek, jeszcze ciężko oddycha ale nie ma już zagrożenia takimi dusznościami... ja jestem spokojniejsza bo wiem że lekarze dobrali dla niego odpowiednie antybiotyki i że mój mały synek jest bezpieczniejszy, bo lekarze podpowiedzieli nam co w takim przypadku powinniśmy robić...

Z godziny na godzinę obserwując małego widzę poprawę - dziś już Julo był bardziej żywy, miał mniejszą temperaturę, apetyt też już mu wraca - Julcio powoli to powoli ale odzyskuje swoje siły... Mimo iż ciągle jeszcze opowiada o tym koszmarze co przeżył, pokazuje jak pani go trzymała żeby próbować wbić mu wenflon, jak pan doktor go badał, jak pani pielęgniarka robiła mu zastrzyki to widzę że zaczyna cieszyć się domem, zaczyna się wyciszać i uspokajać... powoli dochodzi do niego że jest tu z nami, ze swoją Nelą, Mamą i Tatusiem, że nie mamy zamiaru nigdzie go odwozić... powoli zaczynamy żyć naszym codziennym życiem. Mam nadzieję że szybko zapomnimy o tym koszmarze a Julcio z godz na godz będzie wracał do zdrowia...

Ostatnie wydarzenia jeszcze bardziej podkreśliły w mojej głowie to, co jest ważne w naszym życiu, to o czym wcześniej wiedziałam i starałam się o tym pamiętać każdego dnia - nie jest ważne kim nasze dziecko zostanie w przyszłość, jakie będzie zajmowało stanowisko, ważne jest abyśmy dożyli tej przyszłości razem - razem się wspierali, razem o siebie dbali, razem przeżywali każdy dzień - a później razem to wspominali...

0 komentarze: